Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne
Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne
 
 

TropiKey - NASZE WYPRAWY

Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne

MAURITIUS. Czy to rzeczywiście raj?

Nie będziemy oryginalni, gdy podobnie, jak większość piszących o Mauritiusie wspomnimy słowa Marka Twaina, który pod koniec XIX w. napisał, że "Mauritius został stworzony zanim powstał Raj i posłużył jako model do jego budowy". W przeciwieństwie jednak do innych, pozwalamy sobie polemizować z tym sławnym pisarzem. Kto wie, może ponad 100 lat temu Mauritius rzeczywiście przywodził na myśl rajski ogród, ale teraz trudno raczej o takie skojarzenia. Po dwutygodniowym pobycie na tej wyspie i dość gruntownym, choć przyznajemy, że nie pełnym jej zwiedzeniu, trudno nam zrozumieć, jakie są przyczyny bezgranicznego zachwytu osób opisujących swoje pobyty w tym miejscu. Być może działa tu zasada: "kosztowało fortunę, więc musiało być cudownie, nawet jeśli wcale tak nie było"? No bo rzeczywiście, jeśli wziąć pod uwagę, że przeciętna cena organizowanego przez biuro podróży pobytu na Mauritiusie jest - jak na warunki polskie - astronomiczna, trudno się dziwić, że osoby, które mają za sobą tak duży wydatek, starają się wspominać wakacje na Mauritiusie jak najlepiej. Ponieważ jednak nasze wakacje na tej wyspie były zorganizowane całkowicie samodzielnie, co znacząco wpłynęło na wysokość (a raczej "niskość") poniesionych kosztów, my nie jesteśmy obarczeni takim samym ciężarem wspomnień budżetowych, jak wielu innych i możemy sobie pozwolić na całkowitą szczerość i uczciwość. 

Casela Park

1.

Mauritius to takie miejsce, o którym się marzy. Patrzy się na mapę, jeździ się po niej palcem, myśli się sobie, jakby to cudownie było znaleźć się na tym samotnym, legendarnym skrawku ziemi leżącym gdzieś daleko na Oceanie Indyjskim. Potem jednak wystarczy rzut oka na cenę w katalogu biura podróży, a myśli takie odkłada się jeszcze dalej, niż położona jest sama wyspa. Tak samo było z nami. Za każdym razem, gdy zafascynował nas jakiś film lub opis Mauritiusa, na ziemię sprowadzała nas cena. Cóż - myśleliśmy - skoro to rajska wyspa, to i cena musi być nieziemska. Jednak wiosną 2005 r., zupełnym przypadkiem, trafiliśmy na ofertę Air Mauritius - narodowego przewoźnika Mauritiusa. Nie dość, że była atrakcyjna cenowo, to można było z niej skorzystać również z lotnisk regionalnych, w tym z Gdańska. Kiedy jeszcze, w odpowiedzi na pytanie zadane mail'em zadzwoniła do nas miła pani z biura Air Mauritius w Szwajcarii, pomyśleliśmy sobie: "oho, to się nazywa obsługa!". Wtedy wiedzieliśmy już, gdzie udamy się na kolejne wakacje zimowe. Decyzję tą było nam podjąć o tyle łatwiej, ze od dawna dysponowaliśmy namiarami na niedrogi, a przy tym - jak wynikało ze zdjęć w internecie - całkiem przyjemny hotel na północy wyspy. Jedyną kwestią która mąciła nieco nasze myśli była świadomość, że styczeń i luty, na kiedy planowaliśmy nasz wyjazd, to szczyt sezonu cyklonów. Nawet jednak ona nas nie powstrzymała i na początku lipca staliśmy się posiadaczami 3 biletów lotniczych oraz rezerwacji hotelowej. Zaczęło się długie odliczanie do 26. stycznia 2007 r....

2.

Wielu ludzi wyrabia sobie opinię na temat danego kraju na podstawie wyglądu i funkcjonowania lotniska. O Mauritiusie nie mają oni pewnie najlepszego zdania. Leciwa hala przylotów wygląda jak dworzec autobusowy w jakiejś podrzędnej miejscowości, wlekące się w nieskończoność wykładanie bagażu na taśmę może doprowadzić każdego do białej gorączki, a i urzędnicy imigracyjni nie wyglądają na świętych Piotrów, co stoją u nieba bram. Ale co tam, pierwsze koty za płoty! Gdyby opierać swoją ocenę o danym kraju wyłącznie na wrażeniach z lotniska, to o takiej, np. Francji, czy Anglii zdania nie byłyby pochlebne, biorąc pod uwagę stan większości terminali na lotnisku Charles de Gaulle, czy Heathrow. Problem jednak w tym, że przygnębiająca nijakość architektoniczna lotniska znajduje swe odzwierciedlenie w wyglądzie niemal wszystkich miejscowości na wyspie. Tak brzydkich budynków, jak na Mauritiusie jeszcze po prostu nie widzieliśmy! I nie chodzi tutaj o pojedyncze okazy, które szpeciłyby jakieś miasto, ale generalnie o wygląd większości mijanych domów. Niemal wszystkie są tak samo szare, klockowate i pozbawione najmniejszego choćby przejawu weny architektonicznej. Lepiej prezentują się chyba blaszano-tekturowe, ubogie chatki w Dominikanie. Stolica wyspy, Port Louis nie jest pod tym względem dużo lepsza. Owszem, w kilku miejscach w centrum wyrastają okazałekipiące marmurami, aluminium i metalami kolorowymi biurowce, w których siedzibę mają banki, czy linie lotnicze. Przy nabrzeżu znajduje się jeszcze duże i całkiem przyjemne centrum handlowe "Caudan Waterfront". Wszystko to jest jednak niebywale chaotyczne. Kilkudziesięciopiętrowe biurowce stoją obok parterowych, rozpadających się klitek pogrążonych w sosie z walających się wszędzie śmieci i klaksonów samochodów stojących w trwającym od rana do wieczora korku. 

3. 

O wrażeniach z odwiedzanego kraju decydują również w dużej mierze jego mieszkańcy. W przypadku Maurycjan (vel Mauritiańczyków) nasze odczucia są mocno mieszane.Pan w ogrodzie Z jednej strony, to wspaniałe, że pomimo ogromnego zróżnicowania rasowego i religijnego, nie widać tu oznak nienawiści pomiędzy poszczególnymi grupami etnicznymi. Hindusi, Kreole, Chińczycy i biali żyją tu w - jak się wydaje - prawdziwej zgodzie, choć widać, że różnice pomiędzy poszczególnymi grupami, zarówno kulturowe, jak i ekonomiczne, są bardzo duże. Z drugiej jednak strony, na Mauritiusie zaskakuje bijąca z większości twarzy ponurość. Wynika ona pewnie po troszę z charakteru i temperamentu mieszkańców Mauritiusa, w szczególności hinduskiej ich części, a częściowo spowodowana jest ciężkimi warunkami życia większości tych ludzi i będącą następstwem tego pewną niechęcią do turystów. Trzeba jednak szczerze przyznać, że jak się już przełamie pierwsze lody (brzmi to trochę dziwnie, jak na kraj tropikalny), dalsze kontakty są już pierwszorzędne, szczególnie ze zwykłymi ludźmi spotkanymi gdzieś na plaży, czy parkingu. Niewątpliwie pomaga w tym powszechna, choć czasem i powierzchowna, znajomość angielskiego. Dzięki niej można porozmawiać o śniegu, który tam nie pada, o tym, które lokalne piwo jest najlepsze, o mistrzostwach świata, do których finałów dostały się oba nasze kraje i o wielu innych ważkich problemach. 
To jednak, co najbardziej razi u mieszkańców Mauritiusa (choć myślimy, że niemały w tym udział mają również turyści) jest nieokiełznanie w śmieceniu. To dziwne, że ludzie, którzy sami w sobie, nawet jeśli są biedni, wyglądają na bardzo zadbanych i czystych, tak lekkomyślnie i niszcząco traktują swoją ziemię. Wszędobylskie śmieci wywołują wrażenie, że za jakiś czas nie będzie sensu tu przyjeżdżać, bo ta niewielka wyspa stanie się jednym wielkim wysypiskiem odpadków. 

4. 

Dość tego narzekania. Czas, by opowiedzieć o lepszej stronie Mauritiusa. Zacznijmy od hoteli, których na wyspie jest całe mnóstwo i dzięki którym zapomnieć można o panującej wokół brzydocie architektonicznej. Cztero- lub pięciogwiazdkowe hotele to miłe dla oka zespoły niewielkich budynków luźno rozrzuconych na ogromnych, wzorcowo zagospodarowanych terenach. W katalogach biur podróży można najczęściej przeczytać, że są one zaprojektowane w "lokalnym stylu", ale zapomina się w nich dodać, że jest to styl dawno zapomniany. Prawda jest bowiem taka, że jedynymi, którzy go kultywują są już tylko projektanci luksusowych hoteli. Na szczęście, robią to bardzo udanie. Przyjemnie jest zobaczyć, że luksusowy kompleks hotelowy nie musi być betonowym blokowiskiem, lecz pięknie i skromnie zaprojektowanym zespołem mieszkalno-ogrodowym, kipiącym zielenią i wodą.
Nawet jednak skromniejszym hotelom trudno zarzucić brzydotę, czy nijakość.
Ocean VillasPrzykładem niech będzie hotel, w którym spędziliśmy nasze wakacje na wyspie - Ocean Villas w Grand Baie. Składa się on z kilkunastu samowystarczalnych domków szeregowych, w których spać może nawet 8 osób oraz budynku głównego, na którego piętrze umieszczono ok. 10 pokoi dwuosobowych i 2 pokoje rodzinne. Dzięki białym ścianom, skośnym dachom i niewielkim oknom, architektura hotelu przypomina nieco zespoły bugalowów na Lanzarote (co jest komplementem). Teren hotelu jest obsadzony dziesiątkami tropikalnych roślin, które są domem dla niezliczonej rzeszy ptaków. Ich piękny śpiew budził nas co rano i było to uczucie z pewnością milsze, niż wyrwanie ze snu z powodu skrzeku koguta. Co prawda, w rzeczywistości hotel i pokoje nie wyglądają aż tak atrakcyjnie, jak przedstawia to strona internetowa, ale po pierwszym rozczarowaniu, jak i teraz, z perspektywy czasu, uważamy, że dla osób organizujących wyjazd na wyspę indywidualnie, to i tak dobra baza noclegowa. Fakt, przeszkadzają nieodnowione łazienki (ponoć ma się to wkrótce zmienić), gekony hasające nocami po ścianach (w gruncie rzeczy, to pożyteczne stworzenia, bo zjadają insekty) i jedna, czy dwie niezbyt kompetente osoby w recepcji, ale nie zmienia to faktu, że oferta cenowa tego hotelu i jego usytuowanie są naprawde godne uwagi. Należąca do hotelu plaża posiada dużą ilość bezpłatnych leżaków i parasoli, a co najważniejsze - i dość rzadkie na Mauritiusie - wolna jest od krążących bezustannie sprzedawców różnych dóbr. Cóż, wody zatoki Grand Baie, nad którą leży hotel nie są może pierwszej czystości i przejrzystości, ale w porównaniu z Zat. Gdańską to i tak zdrój. Zresztą, o 10 minut jazdy autobusem od Ocean Villas znajduje się urocza, długa plaża w Moint Choisy, na której moża zrekompensować sobie pewne braki plaży hotelowej. Poza tym, kilka razy w tygodniu w recepcji można zapisać się na nieodpłatne (to brzmi lepiej, niż "wliczone w cenę noclegu") sesje snorklingu na pobliskiej rafie koralowej, a także na przejażdżkę na dmuchanym bananie i jazdę na nartach wodnych. Trzeba się czasem uzbroić w cierpliwość, gdy nikt nie zjawia się na czas, by zapewnić zamówioną rozrywkę, ale i tak oferta tego rodzaju jest świetna, szczególnie dla dzieci.Ocean Villas Jeśli będziecie rozważać możliwość rezerwacji noclegów w Ocean Villas, skorzystajcie, przynajmniej częściowo, z ich posiłków. Śniadania nie są może mocno urozmaicone, ale bufet jest obfity, więc głodomory (takie jak my) nie będą rozczarowane. Polecamy szczególnie pyszne naleśniki z syropem klonowym i świeże ananasy, albo mango. Nie możemy również powiedzieć złego słowa o posiłkach serwowanych w restauracji - jest tam co prawda dość drogo, ale wykupując wraz z noclegami tzw. half board - czyli po naszemu śniadania i obiadokalcje - można dużo, a nawet bardzo dużo zaoszczędzić. Kolacje serwowane są co do zasady na podstawie wyboru jednej z 2 opcji dostępnych danego wieczora, ale co najmniej 2 razy w tygodniu organizowane są bufety tematyczne - chiński, kreolski, BBQ, itp. A jedzenie jest naprawdę bardzo smaczne - widać i czuć, że młody kucharz, który rządzi na zapleczu zna się na swoim fachu. 

5. 

Oczywiście, nie spędziliśmy 14 dni naszych wakacji siedząc w hotelu. Korzystając z własnych nóg oraz autobusów, w pierwszym tygodniu pobytu rozejrzeliśmy się nieco po okolicy, zaś w drugim wynajęliśmy na 5 dni kilkuletniego Nissana March (u nas Micra), którym mieliśmy zamiar zobaczyć najciekawsze miejsca na Mauritiusie. Na podstawie informacji dostępnych w internecie i naszym przewodniku, przygotowaliśmy dość długą listę celów wycieczek, ale, jak to zwykle bywa, życie listę tą zmodyfikowało. Zależało nam, m. in. na zwiedzeniu wnętrza wyspy, gdzie znaleźć można kilka (ponoć) uroczych wodospadów i piękne, górskie widoki. I co? I nic. Po raz pierwszy w historii Mauritiusa pojawiła się tam dość groźna choroba - chikungunya. Nie słyszeliście o czymś takim? My też nie. Dopiero na miejscu dowiedzieliśmy się o jej istnieniu i objawach. Jest to choroba wirusowa, która powoduje generalne, kilkunastodniowe osłabienie, bóle mięśni, a nawet częściowy (na szczęście przejściowy) paraliż. No dobra - zapytacie - ale jaki związek ma ta cała chikungunya z wodospadami? Otóż, choróbsko to roznoszą komary, a te, jak powszechnie wiadomo, lubią szczególnie obszary wilgotne. Do tego, jak wynikało z informacji prasowych, wirus roznoszony przez komary był szczególnie aktywny w ciągu dnia, więc wypady z naszą Julią w tereny potencjalnie "zakomarzone" uległy wykluczeniu. Cóż zatem pozostało na naszej liście? 

Ogród botaniczny w Pamplemousses, czyli "Sir Seewoosagur Ramgoolam Botanical Gardens". Obok pewnego słynnego znaczka pocztowego, jest to chyba najbardziej znana wizytówka wyspy. Na położonym w połowie drogi między Port Louis i Grand Baie, rozległym i starannie wypielęgnowanym terenie znaleźć można setki gatunków roślin tropikalnych, choć są to niestety głównie różnego rodzaju drzewa i palmy. Są one niewątpliwie piękne, jednak jest tam zdecydowanie zbyt mało kwiatów, czym byliśmy nieco rozczarowani. Trzeba jednak przyznać, że rosnące w położonym centralnie stawie gigantyczne lilie wodne Victoria amazonica robią wrażenie. Ich liście o olbrzymiej rozpiętości mogą ponoć unieść ciężar kilkuletniego dziecka, ale odpuściliśmy Julii przeprowadzenie odpowiedniej próby...żółw seszelski
Spacer po ogrodzie zajmuje - w zależności od tego, jak bardzo zwiedzający interesuje się botaniką - od jednej do kilku godzin. W jego trakcie zobaczyć można przede wszystkim okazy reprezentujące wszystkie chyba gatunki palm, jakie rosną na ziemi. No, może nie wszystkie, ale i tak jest ich niezliczona ilość. Oprócz roślin, w ogrodzie można również popatrzeć na zwierzęta. Jest tam zagroda pełna olbrzymich żółwi seszelskich, w rzece przepływającej przez ogród ochłody szuka stado składające się z kilkunastu saren i jeleni, a w dużym zbiorniku wodnym, nad którym goście urządzają pikniki, pływają setki ryb oczekujących na okruchy. Co ciekawe, pomimo dużej ilości mniejszych i większych stawów, rzeczek i strumyków, nie było tam żadnych komarów. Jak przypuszczamy, było to wynikiem obfitego pryskania ogrodu środkami owadobójczymi.

Na zachodzie wyspy, w okolicach Flic en Flac, u podnóża malowniczych wzgórz, znaleźć można "Casela Bird Park" - tematyczny ogród zoologiczny poświęcony ptakom. Jego twórcom udało się zgromadzić przedstawicieli ogromnej wprost ilości gatunków tych zwierząt. Szkoda, że wszystkie pomieszczenia, w których one przebywają są wykonane z bardzo gęstej siatki utrudniającej nieco obserwację i robienie zdjęć, ale nie jest to na pewno przyczyna, by zrezygnować z wizyty w tym miejscu. Jeszcze zanim wejdzie się na teren parku, z daleka słychać krzyczące w niebogłosy papugi.ibis Ta grupa ptaków jest w parku reprezentowana chyba najliczniej i być może dlatego mają one najlepsze warunki do życia. Chociaż nie, najlepiej żyje się nielotom - rodzinie pawi, które nie zważając na ludzi, spacerują swobodnie po całym terenie oraz strusiom, które są co prawda w zagrodzie, ale jest ona bardzo przestronna, a poza tym nie jest zamknięta od góry, no bo i po co? Planując wizytę w tym miejscu zarezerwujcie sobie ok. 1,5 - 2 godzin. Tyle czasu wystarczy, by zobaczyć wspomniane już papugi, strusie i pawie, a także ibisy, tukany, orły i wiele innych ptaków. Ale nie tylko - na terenie parku żyje również spora grupa żółwi seszelskich, ogromne ryby pływające dumnie w stawie, tygrys i małpy oraz cała gromada zwierząt domowych, z którymi można wejśc w bliższy kontakt w małym zoo dla dzieci. Dla tych ostatnich jest jeszcze duży plac zabaw.

Niedaleko od Grand Baie leży mała miejscowość Cap Malheureux. Cap MalheureuxW gruncie rzeczy zatrzymywanie się w tej miejscowości nie miałoby sensu, gdyby nie dwie rzeczy, które można tam zobaczyć. Po pierwsze, wspaniały widok na wyratającą nieopodal z oceanu wysepkę Coin de Mire. Widok jest w tym miejscu wyjątkowy o tyle, że Cap Malheureux jest najdalej na północ wysuniętą miejscowością na Mauritiusie, a więc i położoną najbliżej Coin de Mire. Po drugie, pokryty intesywnie czerwonym dachem kościółek Notre Dame Auxiliatrice. Nie dość, że jest on osobliwością sam w sobie, to jeszcze, podobnie jak afrykańskie wodopoje, przy których można fotografować dzikie zwierzęta, jest dobrym punktem obserwacyjnym. Różnica polega na tym, że tutaj, zamiast antylop, czy lwów, przyglądać się można rytuałom ślubnym przybywających tłumnie Europejczyków i Amerykanów. Doprawdy, przednia zabawa! Dodatkowo, można tam spotkać jednego z niewielu, jeśli nie jedynego na Mauritiusie rastafarianina, jakby żywcem wziętego z Karaibów. 

Poruszając się dalej od Cap Malheureux dotrzeć można do północno-wschodniego wybrzeża wyspy, które aż do okolic Belle Mare (o którym jeszcze za chwilę) ma zupełnie inny, niż gdziekolwiek indziej na Mauritiusie, surowy wygląd. Smagany wiatrem i atakowany przez spienione fale Oceanu Indyjskiego brzeg przywodzi czasem na myśl Normandię, czy zachodnie wybrzeże Irlandii, ale dzięki temu ma on swój wyjątkowy charakter i wdzięk. Z uwagi na niewielką przydatność tego rejonu dla budowy dużych hoteli, dominują tu prywatne wille, zamieszkiwane - czy to na stałe, czy okresowo - głównie przez przybyszy z Europy. Widać to zresztą po kilku rozsianych wzdłuż wybrzeża miejscowościach, których zadbane domy i ulice są jaskrawym przeciwieństwem tego, co można zobaczyć w innych częściach wyspy.

Jak już wspomnieliśmy, o stolicy wyspy - Port Louis - nie można powiedzieć, że jest piękna, albo choćby ładna. Ale mimo to warto tam zajrzeć, a w zasadzie nawet trzeba, bo planując jakikolwiek przejazd z południa na północ, albo odwrotnie, i tak trzeba przez Port Louis przejechać. Efektem tego jest, że codziennie, od ok. 9.00 do 18.00 miasto i jego okolice są całkowicie zakorkowane. Najbardziej odczuwalne jest to dla ludzi wjeżdżających do Port Louis od południa, gdzie korek rozpoczyna się już na wiele kilometrów przed miastem.
Jeśli dotrzecie do centrum własnym pojazdem, pozostawcie go najlepiej na dużym parkingu stworzonym w dawnych magazynach portowych, położonych zaraz za pocztą główną. Uchronicie w ten sposób samochód zarówno przed lejącym sie z nieba żarem, jak i przed złodziejami, którzy stali się ponoć prawdziwą plagą tego miasta. Miejsce to stanowi świetny punkt wypadowy do "Caudan Waterfront" z jego niezliczonymi sklepami, targu miejskiego ze straganami oferującymi wszelakie owoce, warzywa, ryby i inne dobra, do dzielnicy chińskiej z jej orientalnymi sklepikami i restauracjami oraz do wysadzanej palmami ulicy Place S. Bissoondoyal, przy której, obok marmurowo-złotego pałacu State Bank of Mauritius stoi kilka osiemnastowiecznych budynków, w tym Government House.

Na naszym niezrealizowanym planie jazdy były jeszcze takie miejsca jak zamieniona w wielkie pole golfowe wyspa Ile aux Cerfs oferująca jednodniowym turystom podobno wspaniałe widoki i warunki do odpoczynku, kolorowa ziemia w Chamarel oraz park narodowy "Black River Gorges" i położone w jego pobliżu miasto Curepipe. Tak naprawdę, to żałujemy jedynie tego, że nie odwiedziliśmy parku narodowego, bo - jak wieść niesie - górskie widoki tam się roztaczające oraz tamtejsza bujna roślinność są naprawdę godne całodniowej wycieczki. Co do Ile aux Cerfs, to mamy wrażenie, że owe słynne piękne widoki i plaże okazałyby niczym innym, jak udoskonaloną nieco wersją innych regionów wyspy, z tym że jeszcze bardziej obleganą, zaś o kolorowej ziemi w Chamarel już kilkukrotnie przeczytaliśmy, że to pic na wodę - raczej 7 odcieni koloru szaro-burego, niż 7 różnych kolorów.

6. 

Na hasło "Mauritius" każdemu na myśl przychodzą - jeśli nie w pierwszej, to na pewno w drugiej kolejności - plaże i ocean. A ponieważ ani plaża, ani woda w zatoce przy naszym hotelu nie rzucały na kolana, jeżdżąc po wyspie przeprowadziliśmy przegląd wybrzeżowy w poszukiwaniu miejsc godnych zachwytu. Nie wiemy, czy to kwestia naszego rozkapryszenia tym, co widzieliśmy do tej pory, czy też niezbyt wnikliwego poszukiwania, ale miejsc, których szukaliśmy nie udało nam się znaleźć. Owszem, plaże w Mont Choisy, Trou aux Biches, Belle Mare czy Flic en Flac są urocze, a oblewające je wody mają przepiękny, intensywnie błękitny kolor, ale nie są one w stanie konkurować z niektórymi karaibskimi.Mont Choisy Bardzo często są to jedynie wąskie i dość krótkie paski piasku upstrzone sporymi głazami, które nie za bardzo nadają się do powylegiwania, nie mówiąc już o miejscu do zabawy dla dziecka. Ze wszystkich odwiedzonych plaż najbardziej podobała nam się ta w Mont Choisy, położona zresztą bardzo blisko naszego hotelu. Jej spokojne wody są idealne do kąpieli, szczególnie dla dzieci, które dzięki rozległym płyciznom i brakowi ostrych kamieni na dnie mogą spokojnie przemieszczać się w różnych kierunkach. W zależności od tego, czy ktoś jest miłośnikiem nawiązywania kontaktów z ludnością lokalną, czy też woli więcej spokoju, można wybrać największą część plaży przylegającą do terenu piknikowego, okupowaną, szczególnie w weekendy przez Maurycjan, bądź jej mniejszy fragment, przeznaczony raczej dla gości Club Med. Plaża w tej części jest również publiczna i może się na nią udać każdy, ale w rzeczywistości przebywają tam tylko turyści i ewentualnie lokalni handlarze. Nie ma jednak co liczyć na możliwość skorzystania z tamtejszych leżaków. Goście Club Med są "zaobrączkowani" niebieskimi opaskami i czujne oko wszędobylskich ochroniarzy zaraz wyłowi z grona leżakowiczów niepokornego obcego (tak zresztą było i z nami...)
Drugą w kolejności plażą, jaką możemy polecić jest ta w Belle Mare, ale nie w centrum miejscowości, a na jej obrzeżach, obok włoskiego hotelu Valtur (swoją drogą, pod względem swej oryginalności, nazwa ta wygląda na wymyśloną przez marketingowca z Polski). Sama plaża to jedynie wąski skrawek koralowego piasku, otoczony czarnymi, chyba bazaltowymi głazami - nie jest to zatem miejsce dla szukających przestrzeni i infrastruktury leżakowo-parasolowej. Jeśli jednak marzycie o idealnych warunków do snorklingu, poczujecie się tam wspaniale! Zaledwie kilka metrów od brzegu rozciąga się długa i rozległa rafa koralowa, w której gąszczu żyją przeróżne ryby. Dla kogoś, kto był w Egipcie i widział tamtejsze rafy, nie będzie to może żadna rewelacja, ale będąc na Mauritiusie nie można przeoczyć tego miejsca. Dostępność rafy z brzegu i niewielka głębokość powodują, że jest to wymarzone miejsce dla osób podróżujących z dziećmi. Tutaj nie ma dylematu, co zrobić z pociechą, gdy samemu chce się popływać z maską i fajką. Po prostu, zakłada się dziecku pływaczki (a najlepiej również sprzęt snorklingowy, jeśli dziecko takowy posiada) i do wody! W tym przypadku mała atrakcyjność plaży jest zbawieniem. Dzięki niej przybywają tu co najwyżej miejscowi, a to i tak nielicznie.
Rozwiązaniem kompromisowym między Mont Choisy i Belle Mare jest Pereybere. W centrum tej niewielkiej, leżącej nieopodal Grand Baie miejscowości turystycznej jest całkiem porządna plaża, mająca tą zaletę, że blisko z niej zarówno do restauracji i przystanku autobusowego, jak i do rozsianych w wodach tamtejszej zatoki niewielkich skupisk życia podwodnego. Nie są to rafy koralowe, a raczej wzgórki skalne porośnięte różnymi roślinami wodnymi, wśród których pływa sporo oswojonych z widokiem człowieka ryb. Polecamy pod tym względem położoną na prawo
od plaży centralnej (patrząc w stronę oceanu) część zatoki. Snorkling w wodach przylegających do głównej części plaży nie ma sensu, gdyż tabuny francuskich i włoskich emerytów uprawiających kolektywną gimnastykę wodną odstraszają wszelkie stworzenia, nie tylko zresztą morskie.widok na Le Morne Brabant
Wielu uważa, że najpiękniejsze plaże Mauritiusa rozciągają się na jego zachodnim wybrzeżu, w okolicach Flic en Flac. Rzeczywiście, są one stosunkowo najszersze, a dzięki temu, że rozpostarte są na przestrzeni wielu kilometrów, można tam znaleźć dla siebie jakieś w miarę spokojne miejsce. Dodatkowo, na ich południowych krańcach, za miejscowością Wolmar, podziwiać można piękne widoki z górą Le Morne Brabant w tle. Prawdę jednak mówiąc, nie ma w nich nic takiego, co pozwalałoby nam napisać: "musicie tam koniecznie pojechać". Niezależnie bowiem od tego, w który rejon turystyczny wyspy traficie, zastane warunki będa bardzo do siebie zbliżone i wyruszanie w inne rejony wyspy w poszukiwaniu czegoś atrakcyjniejszego nie ma raczej sensu (no, chyba że do wspomnianego wyżej zakątka koło Belle Mare). 

Niezbędnik dla gości Maurycego (2006).

WYMAGANE DOKUMENTY
Polacy przebywający na wyspie nie dłużej, niż 30 dni nie muszą mieć wizy. Jedyne, co należy zrobić, to wręczyć do podstemplowania urzędnikowi imigracyjnemu wypełniony formularz wjazdowy, który należy zwrócić przy wylocie. 

JĘZYK
Na Mauritiusie obowiązują dwa języki urzędowe - angielski i francuski, choć najpowszechniej używanym jest kreolski. Znajomość angielskiego wystarczy jednak w zupełności, również w mniejszych miejscowościach, gdzie nawet ze starszymi osobami da się porozumieć w tym języku, choć nie obędzie się na pewno bez pomocy gestów, kartki papieru i długopisu, albo innych wspomagaczy. 

POGODA
Podobnie, jak w inne tropikalne zakątki świata, tak i na Mauritius najlepiej udać się w czasie naszej zimy. Wtedy dopiero odczuć można prawdziwą satysfakcję, spotęgowaną różnicą (czasem ogromną) w temperaturze powietrza. W tym okresie najlepszym miesiącem na odwiedzenie wyspy jest ponoć grudzień. Jest wtedy przyjemnie gorąco, a jednocześnie opady są stosunkowo niewielkie i nie ma jeszcze cyklonów. Rzeczywiście, gdy spojrzeć na dane statystyczne, wyjazd w styczniu i lutym wiąże się z ryzykiem natrafienia na cyklon i obfite deszcze. W naszym przypadku obyło się bez cyklonu, choć bezpośrednio przed naszym przyjazdem stosunkowo niedaleko krążył niejaki Boloetse, a także bez większych opadów. Owszem, zdarzały się ulewy, nawet potężne, ale na szczęście nie były one długotrwałe i przychodziły głównie nocą. Niemniej jednak, planując wyjazd, nie można całkowicie wykluczyć możliwości pojawienia się cyklonu. 
Jeśli natomiast wybieracie się na Mauritius w innym czasie, to popatrzcie jeszcze raz na 
dane statystyczne i zwróćcie uwagę, że w czasie naszego lata, wyspa traci nieco swój tropikalny charakter i temperatura powietrza oraz wody spada dość znacząco.

BEZPIECZEŃSTWO
Tak samo, jak wszędzie indziej, tak i tu należy zachować podstawowe środki ostrożności, by nie stać się ofiarą jakiegoś przestępstwa pospolitego (cóż za piękne określenie). Trzeba jednak dodać, że w opinii wielu osób, w tym mieszkających na Mauritiusie, poziom bezpieczeństwa na wyspie w ciągu ostatnich kilku lat znacznie spadł. Dlatego też poleca się organizowanie noclegów wyłącznie w obiektach z całodobową ochroną oraz odradza się przebywanie w Port Louis po zmroku. 

LOT
Połączenia lotnicze z Mauritiusem oferuje dużo linii lotniczych. Oprócz British Airways, Air France, Air MauritiusAustrian Airlines, dolecieć tam można również samolotami typowych linii wakacyjnych, np. Condor i LTU. Tak, jak w każdym innym wypadku, tak i w tym bilety mogą kosztować bardzo dużo, nawet w klasie ekonomicznej, albo całkiem niewiele, szczególnie poza sezonem, a więc w okresie od końca marca do początku grudnia. Jeśli ktoś ma szczęście i oferta taka będzie pasowała do jego możliwości urlopowych, najtańsze bilety można chyba kupić na stronach niemieckiego Condora. Co prawda, skończyły się już raczej czasy, gdy można było tam kupić bilet w obie strony za niecałe 200 Euro, ale i tak ich akcje promocyjne (tzw. "Eintagsfliegen") są nadal atrakcyjne, bo lot w obie strony z któregoś z lotnisk niemieckich może kosztować ok. 2.000 zł. Im dalej jednak ktoś mieszka od Niemiec, tym bardziej warto brać pod uwagę oferty dostępne z polskich lotnisk. My skorzystaliśmy z promocji Air Mauritius, która była dla nas w tym czasie bezkonkurencyjna. Otóż, za bilety w dwie strony dla 2 osób dorosłych i 5-letniego dziecka zapłaciliśmy na trasie Gdańsk-Frankfurt-Mauritius 8.000 zł. Ktoś może powiedzieć, że to dużo, ale jestem pewien, że nie znalazłby lepszej oferty na szczyt sezonu, a na dodatek z wylotem z Gdańska. Air Mauritius polecamy zatem szczególnie tym, którzy mieszkają daleko od Warszawy, a blisko od któregoś z lotnisk regionalnych, bowiem linie te mają podpisaną umowę kooperacyjną z LOT-em, który w ramach jednego biletu dowozi pasażerów z tych lotnisk do Frankfurtu, Wiednia lub innych dużych lotnisk Europejskich, z których operuje Air Mauritius (oczywiście, pod warunkiem, że dane lotnisko regionalne ma połączenia z którymkolwiek z tych dużych lotnisk). 

NOCLEGI
Oferta noclegowa Mauritiusa jest przebogata i różnorodna. Jeśli zdecydujecie się na samodzielną organizację pobytu na wyspie, szukanie ofert na stronach drogich, luksusowych hoteli jest raczej bezsensowne, szczególnie w sezonie. Ich oferty dla klientów indywidualnych nigdy nie będą korzystniejsze, niż dostępne w ramach pakietów wykupionych w biurze podróży. Na szczęście, istnieją niemal nieograniczone możliwości znalezienia noclegów w obiektach z pewnością mniej prestiżowych i luksusowych, ale za to za przystępną cenę.  Są to zarówno kompleksy apartamentów, albo pokoje w indywidualnych willach, gdzie wyżywienie należy zapewnić sobie we własnym zakresie, jak i skromne, acz przyzwoite hotele, oferujące zarówno pokoje bez wyżywienia, jak i z mniej lub bardziej bogatą obsługą gastronomiczną. Opisany powyżej hotel Ocean Villas jest naszym zdaniem - pomimo wielu zastrzeżeń, jakie do niego mamy - miejscem optymalnym dla turystów indywidualnych odwiedzających wyspę. Za pokój rodzinny, składający się z 2 osobnych sypialni i łazienki, zapłaciliśmy ok. 1.050 Euro, w tym 14 śniadań i 7 kolacji. 

WYJAZDY Z BIUREM PODRÓZY
Pomimo naszego sceptycznego podejścia do podróżowania na Mauritius z biurem podróży, mamy pełną świadomość, że wielu z Was taką właśnie opcję wybierze. Pamiętajcie wtedy, żeby naprawdę dokładnie zastanowić się nad wyborem hotelu. Ceny hoteli wysokiej klasy są do siebie zazwyczaj zbliżone, a i zdjęcia w katalogach nie wykazują specjalnych różnic między nimi, ale te istnieją, szczególnie w lokalizacji. Nie dajcie się zwieźć zdjęciom pieknych plaż przy wspaniałych hotelach. To nie przypadek, że zdecydowana ich większość jest robiona z lotu ptaka. Z tej perspektywy zawsze wyglądają one cudownie, szczególnie w zestawieniu z błękitem wód oceanu, ale w rzeczywistości mogą one nie być warte zapłaconej ceny. Nasza rada - przed rezerwacją postarajcie się sprawdzić wrażenia innych osób, które w danym hotelu już były. Najłatwiej zrobić to na Holideycheck, albo Info-Mauritius. I jeszcze jedna rada - jeśli wybieracie się na Mauritius z dziećmi, koniecznie weźcie pod uwagę oferty, w których przelot zapewnia Air Mauritius. Z wieloma hotelami linie te mają podpisane umowy, na podstawie których za dziecko podróżujące z dwoma pełnopłatnymi osobami dorosłymi nie płaci się niemal nic (oferty takie ma np. niemiecki Neckermann).

MIEJSCOWE CENY
Walutą obowiązującą na Mauritiusie jest rupia, której wartość, to ok. 0,12 zł. W sklepach nie odczuwa się radykalnych różnic cenowych w stosunku do Polski. Wiadomo, towary sprowadzane z Europy są tam często droższe, niż w Polsce, ale jest to raj, jeśli chodzi o zakupy orientalnych przypraw i smakołyków. W działającym w Grand Baie hipermarkecie SuperU trafiliśmy na dzień z artykułami azjatyckimi i aż żal byłoby, gdybyśmy nie nakupowali wtedy za śmieszne pieniądze suszonych grzybów chińskich, makaronu sojowego, czy oleju sezamowego. Mauritius jest opisywany często, jako miejsce o nieograniczonych możliwościach robienia zakupów odzieżowych. Rzeczywiście, w każdej miejscowości działają tzw. "factory outlets" oraz bazary ze strojami kąpielowymi, krótkimi spodenkami, T-shirt'ami i koszulami, ale doprawdy, nie znaleźliśmy tam nic, co wprowadziłoby nas w zachwyt co do jakości, czy ceny. Owszem, ubrania z naszywkami "Hugo Boss", czy innych znanych marek są stosunkowo tanie, ale jakoś nie chciało nam się wierzyć w ich oryginalność. Gdy na dodatek w sklepie z tego typu odzieżą, na pytanie o rozmiar kołnierzyka sprzedawczyni najpierw nie wiedziała, o co chodzi, a potem zaczęłą mierzyć ten rozmiar po zewnętrznej stronie kołnierza, wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Natomiast jedno możemy polecić z ręką na sercu - korzystanie z restauracji. Jest ich całe mnóstwo, a każda oferuje inne jedzenie, w różnorodnych cenach. Prawda mówiąc, trafialiśmy raczej do tych tańszych, ale jedzenie bywało w nich tak dobre, że nie sądzimy, by drogie restauracje mogły nas zaskoczyć jeszcze czymś nadzwyczajnym. Osobom przebywającym na północy wyspy gorąco polecamy lokal pod nazwą "Cafe Pereybere", działający, jak można się domyśleć, w Pereybere. Nazwę mają dość dziwną, jak na jedzenie, które przyrządzają. Nie jest to bowiem żadna kawiarnia, lecz typowa restauracja chińska. Wystrój lokalu jest dość skromny, a i toaleta nie należy do pierwszej ligi (a nawet do drugiej), ale jedzenie mają doskonałe i po bardzo przystępnych cenach. Jadaliśmy tam kilkukrotnie i za dwudaniowy obiad z napojami nie płaciliśmy więcej, niż 50 - 60 zł. za całą trójkę.

TRANSPORT
Wyspę możecie zwiedzić na kilka sposobów. Najłatwiej, ale i najdrożej jest wykupić wycieczki w którymś z wielu miejscowych biur podróży. Można skorzystać u nich z wycieczek objazdowych po wyspie, krótszych lub dłuższych rejsów katamaranem, trekkingów, lotów helikopterem, itp. Nam się wydaje, że lepiej korzystać jest z autobusów lub wynajętego samochodu, względnie z usług jednego z tysięcy taksówkarzy.
Te pierwsze są bardzo tanie, a przy tym kursują często (choć co najwyżej do ok. 20.00), a siatka połączeń jest mocno rozbudowana. Na początku trzeba co prawda uważać na konduktorów, którzy w sposób dość dowolny traktują cennik, ale po krótkiej wprawie, jazda autobusami staje się całkiem przyjemna. 
Z kolei, wynajęcie samochodu daje całkowitą swobodę, co do kierunku i czasu trwania każdej wycieczki. Pamiętajcie tylko, że obowiązuje tam ruch lewostronny! Wynajęcie samochodu w renomowanych wypożyczalniach to spory wydatek, bo co najmniej 120 zł. za dobę, ale już w mniejszych wypożyczalniach kilkuletniego Nissana Micrę (tam jest to March) z nieodzowną klimatyzacją można dostać za 85 zł. za dobę, choć trzeba się postarać, by do tej ceny dobić. Benzyna kosztuje mniej więcej tyle samo, co w Polsce. Sieć drogowa jest dość mocno rozbudowana, ale oprócz dwupasmowej drogi szybkiego ruchu łączącej lotnisko na południu z okolicami Grand Baie, ulice są wąskie, często bardzo dziurawe i kręte. Wbrew opowieściom turystów z Niemiec, czy Francji, lokalni użytkownicy dróg nie są aż takimi wariatami. Dla kierowcy z Polski wydają się całkowicie normalni, a nawet spokojni, bo jeżdżą wolniej, choć chaotyczniej. Na kilka rzeczy trzeba jednak uważać: na kierowców autobusów, którzy nie dbają o cokolwiek poruszające się po jezdni, prócz nich samych, na wszędobylskie i pojawiające się nagle skutery i psy, na pieszych, którzy z braku chodników traktują ulice jak deptaki oraz na oszczędność tamtejszych kierowców objawiającą się nie włączaniem świateł po zmroku.
Na zagranicznych forach dyskusyjnych dominuje pogląd, że najlepszym sposobem na zwiedzanie Mauritiusa jest zrobienie tego wynajętą na cały dzień taksówką. Przypuszczam, że wynika to z lęku przed samodzielną jazdą lokalnymi drogami, ale również z niewygórowanych cen takich wycieczek. Poświęcenie się taksówkarza całodniowemu pokazywaniu uroków którejś z części wyspy kosztuje bowiem ok. 150,00 zł., nie jest to zatem cena wygórowana. Problem polega jednak na tym, by trafić na godnego zaufania kierowcę, który rzetelnie wykona swą
usługę transportowo-przewodnicką i nie będzie naciągał na wizyty w opłacających go sklepach i lokalach. W internecie można czasem znaleźć opinie turystów, którzy polecają usługi konkretnych taksówkarzy i warto się nimi kierować, by nie trafić na zwykłego naciągacza.

Wkrótce znajdziecie tu również szereg linków do waznych stron o Mauritiusie.

Zapraszamy gorąco do naszej galerii ze zdjęciami z Mauritiusa!

Mont Choisy


Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne
Copyright © 2005 TropiKey
Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne
Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne