Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne
Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne
 
 

TropiKey - NASZE WYPRAWY

Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne

TAJLANDIA 2008


Bangkok

Cz. I

Skondensowany Bangkok, czyli stolica Tajlandii w 2 dni z hakiem.

Podróż  do  Siamu.

Jest 23.01.2008 r., lotnisko Gdańsk-Rębiechowo. Wsiadamy na pokład samolotu, którym udajemy się do Monachium. Naszym punktem docelowym jest Bangkok. Zbyt często wywoływaliśmy u naszych rozmówców zdziwienie faktem, że nie byliśmy jeszcze w Tajlandii. Najwyższa pora, by zweryfikować opowieści o tamtejszym pysznym jedzeniu, przemiłych ludziach i wszelakich uciechach dla ciała i ducha. No, może nie o wszystkich, z racji towarzyszącej nam Julii.

Po kilku godzinach oczekiwania, wylatujemy do Bangkoku. O Thai Airways użytkownicy www.airlinequality.com piszą w samych superlatywach. Rzeczywiście, jest za co lubić tą linię. Klasa ekonomiczna w naszym Airbusie ma wszystko, czego potrzeba. Duże odstępy między rzędami wygodnych foteli, miła obsługa, świetne jedzenie (choć niemiecka firma cateringowa dostarczająca posiłki na lot do Bangkoku trochę nawaliła), napoje wszelakiej maści bez żadnych ograniczeń, no i to, co na długiej trasie najważniejsze – system VOD (video on demand) dla każdego. Na indywidualnym monitorze można przebierać w pokaźnych zasobach filmów, muzyki i gier. Nas jednak najbardziej wciąga prymitywny Caveman.

Lądujemy w Bangkoku. Nowiutkie lotnisko Suvarnabhumi przytłacza swym ogromem. Dotarcie z samolotu do odprawy paszportowo-wizowej zajmuje nam chyba pół godziny. Jadąc ruchomym chodnikiem obserwujemy dziesiątki samolotów zaparkowanych przy budynkach wyglądających, jak ogromne, ażurowe rury i namioty ze szkła i stali. W środku naszą uwagę przykuwają zdobniki mające utwierdzać w przekonaniu, że oto rzeczywiście jesteśmy w Tajlandii. Ściany ozdobiono mozaikami i obrazami ze scenkami historycznymi, a z różnych zakątków mijanych pomieszczeń spoglądają na nas bóstwa zaopatrzone w wystające kły. Witający na tajskiej ziemi urzędnicy imigracyjni w swej srogości przypominają bardziej owe bóstwa, niż znane z folderów uśmiechnięte panie z rękoma i palcami falującymi w przyjaznych gestach. Na szczęście, procedura trwa krótko. Oddajemy formularz wypełniony w samolocie, patrzymy w oko kamery, która robi nam zdjęcie i możemy udać się po bagaż. Jeszcze tylko wstępny zakup batów z wizerunkiem króla (THB) i szukamy taksówki. Nie ma niespodzianek. Zgodnie z tym, co dowiedzieliśmy się wcześniej, przy jednym z wyjść postawiono stoisko, którego pracownik zawiadamia ruchem taksówek obsługujących przyjezdnych. Kierowcy i pasażerowie dostają karteczki, na których zapisany jest cel przejazdu. Dodatkowa opłata z tego tytułu, to 50 THB. Na wszelki wypadek, po wejściu od samochodu wypowiadamy zaklęcie „taxi meter”, dzięki któremu kierowca upewnia się, że będziemy płacić na podstawie taksometru, a nie jego widzimisie. Z czasem odkryjemy, że taksówka, szczególnie gdy podróżuje się nią w kilka osób, to bardzo tani sposób na poruszanie się po mieście. Za przeciętny kurs po centrum miasta płaci się ok. 100 THB.

Bangkok

Ruszamy. Po opuszczeniu terenu lotniska jedziemy wielopasmową, dobrze utrzymaną drogą, wzdłuż której ciągnie się niefunkcjonująca jeszcze linia umieszczonej na wysokich pylonach kolejki miejskiej „Sky Train”. Cywilizowana metropolia pełną gębą. Po zjeździe z drogi ekspresowej trafiamy jednak w strefę chaosu. Autobusy, taksówki, skutery i rowery mieszają się z przechodniami i mobilnymi straganami. Do tego spaliny i hałas. Po wielogodzinnej podróży nie tego nam trzeba. Na szczęście, szybko docieramy do hotelu Century Park, za którego szklanymi drzwiami szybko zapominamy o zgiełku. Spędzimy tu kilka najbliższych dni, więc sprawdzamy, czy informacje podane w opisie są prawdziwe. Pokój – duży, z wygodnymi łóżkami i przestronną łazienką. Jedyne, co trochę przeszkadza, to lekki zapach papierosów, których palenie nie jest tu najwyraźniej zabronione. Klimatyzacja szybko go jednak neutralizuje. Basen – odkryty, zlokalizowany wspaniale, na umieszczonym wysoko tarasie porośniętym palmami. Kąpiel po zmroku, z widokiem na okoliczne wieżowce i przelatujące wysoko samoloty migające czerwonymi światełkami stawia nas szybko na nogi. Śniadania – najważniejsza część naszego testu. Jesteśmy usatysfakcjonowani. Wybór w bufecie jest ogromny, a smak jedzenia – wbrew naszym obawom – dostosowany do europejskich podniebień. Nawet potrawy kuchni tajskiej są odpowiednio złagodzone. Nie chcemy przecież już na samym początku pobytu rzucać się w głęboką i pikantną czeluść tutejszych specjałów.

Esencja Bangkoku

Aby usprawnić zwiedzanie Bangkoku i ustrzec się przed niepotrzebnymi wpadkami, po kilku atrakcjach tego miasta oprowadzi nas miejscowa przewodniczka – Suchira Kaewkerdket, w skrócie Tan. Dobrze trafiliśmy. W recepcji hotelu spotykamy mówiącą świetnie po angielsku, dobrze zorganizowaną i miłą dziewczynę. Szybko omawiamy plan dnia i ruszamy w trasę. 
BangkokPełna nazwa stolicy Tajlandii to Krungthepmahanakhon Amornrattanakosin Mahintharayutthaya Mahadilokphop Noppharat Ratchathaniburirom Udomratchaniwetmahasathan Amonphiman Awatansathit Sakkathattiyawitsanukamprasit. Znaczy to mniej więcej tyle, co miasto aniołów, wielkie miasto, siedziba Szmaragdowego Buddy, wieczny klejnot, niezdobyte miasto Ajuttaja boga Indry, wspaniała stolica świata obdarzona dziewięcioma cennymi klejnotami, miasto szczęśliwe, emanujące przypominającym niebiosa, ogromnym Pałacem Królewski, gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Vishnukarna. Nic dziwnego, że zdecydowanie większą popularnością cieszy się nazwa BangkokTaksówką jedziemy w kierunku targu kwiatów. W czasie, gdy Tan opowiada nam o sobie i swoim kraju, przyglądamy się mijanym widokom. Wszędzie dookoła dominują wizerunki króla we wszelakich postaciach. Król uśmiechnięty (rzadkość), zatroskany, fotografujący, pozdrawiający. Niemal zawsze na żółtym, królewskim tle. Bhumibol Adulyadej, bo tak nazywa się władca Królestwa Tajlandii, nie odgrywa znaczącej roli politycznej w kraju, ale darzony jest szacunkiem i miłością graniczącymi z uwielbieniem. Podobnymi uczuciami pałają Tajowie do innych członków rodziny królewskiej. Najlepszym tego przykładem jest siostra króla – zmarła na krótko przed naszym przyjazdem księżniczka Galyani Vadhana. Jej śmierć wprawiła cały kraj w żałobę, a wizerunki pogodnej starszej pani zagościły na ulicach z niebywałym nasileniem. Telewizja państwowa emituje przez cały dzień kilkugodzinne bloki wspominające dobroć i mądrość księżniczki. Niewiele mniej miejsca poświęcają jej gazety. Jej ciało jeszcze przez kilka miesięcy okresu żałobnego spoczywać będzie w jednym z budynków Wielkiego Pałacu. Już niedługo przekonamy się, jak wiele ludzi pielgrzymuje w to miejsce, by pożegnać ukochaną siostrę władcy. Dla nas jest to sprawa niepojęta, ocierająca się o absurd. Twarze Tajów pokazują jednak wyraźnie, że ich przeżycia związane z rodziną króla są szczere.

Są godziny poranne, więc do targu kwiatowego udaje nam się dotrzeć – jak na tutejsze warunki – dość szybko. W gwarnej i tłocznej atmosferze straganiarki wyrabiają dekoracje kwiatowe, które pobożni Tajowie zanoszą do świątyń. W wazonach stoją storczyki, orchidee, róże, chryzantemy, kwiaty anturium. Jesteśmy jednak nieco rozczarowani brakiem nieznanych nam kwiatów egzotycznych. Może nie pora teraz na nie? Kilka kroków obok znajduje się targ warzywno-owocowy. BangkokJulia jest tu obiektem wielkiego zainteresowania i estymy okazywanej przyjacielskimi dotykami i głaskaniem. Nieprzyzwyczajona do tego ośmiolatka z Europy nie do końca jest w stanie docenić wartość tych zachowań, ale poddaje się im bez większych protestów. Poznajemy tu znaczenie wypowiadanego przez kobiety Sawasdee ka (czyt. saładi ka, z długim „a” na końcu) i przez mężczyzn Sawasdee krup (czyt. saładi kap – „a” na końcu jest bardzo krótkie, a „p” niemal bezdźwięczne). Witając się z Tajami tym pozdrowieniem wywołujemy na ich twarzach miły uśmiech i przyjazne gesty. Przemieszczamy się między ciasno rozstawionymi stosami ananasów, papryczek, różnokolorowych bakłażanów, owoców longkong i mango. Kuszą aromatyczne przyprawy i zioła, choć zdarzają się i odory nieakceptowalne przez europejskie nozdrza.  

Napięty plan nie pozwala nam pozostać tu dłużej. Tan zatrzymuje kolejną taksówką, którą jedziemy pod samą bramę Wat Po (obecna pełna nazwa to Wat Phra Chetuphon). Za chwilę zobaczymy pierwszy z cudów Bangkoku – Leżącego Buddę. Zanim to nastąpi, zaglądamy do przyświątynnej szkoły podstawowej. BangkokKilkunastoosobowa grupa ubranych w granatowe mundurki maluchów zostawiła buty przy drzwiach i siedząc grzecznie w klasie wysłuchuje nauczycielki. Kilka kroków dalej rozpoczyna się ogonek czekających na wejście do kaplicy. Ściągamy buty i po chwili jesteśmy we wnętrzu podłużnego budynku, którego dach podtrzymują wysokie filary. Zza pierwszego z nich wyłania się ogromna, uśmiechnięta twarz Buddy. Sposób ułożenia jego ciała i rozmarzone oczy sprawiają, że powinien on nosić raczej miano „Zrelaksowany Budda”, albo „Budda na pikniku”. Pokryty złotą folią posąg jest istnym kolosem. Ma 45 metrów długości. Zwiedzających żegnają wielkie, pokryte masą perłową stopy Buddy. Ludziom nie wolno pokazywać Buddzie swych stóp, ale on sam ma w tej sprawie pełną dowolność. Kaplica Leżącego Buddy jest tylko jednym z wielu budynków składających się na kompleks Wat Po. Jest tu jeszcze wiele innych, mniej lub bardzie okazałych, ale zawsze bogato zdobionych obiektów. Naszą uwagę przykuwają, np. pawilony, których ściany ozdobiono rysunkami objaśniającymi tajniki tajskiej medycyny naturalnej, czy wielkie posągi przedstawiające przybyszy z Europy. Jednym z nich jest ponoć Marco Polo. Przechodząc z jednej świątyni do drugiej, mijamy pokryte kolorowymi płytkami stupy, w których postumentach kryją się prochy zmarłych. Zbliżamy się do wyjścia. Tu niespodzianka – zaczepia nas kilka nastolatek w mundurkach i łamaną angielszczyzną proszą o pomoc. W ramach zajęć z jęz. angielskiego mają za zadanie przeprowadzić wśród zagranicznych turystów możliwie dużo ankiet i udokumentować swoje wyczyny zdjęciami z każdym z przepytywanych. Poddajemy się tej procedurze z przyjemnością.

Opuszczamy Wat Po i przechodzimy na drugą stronę ulicy Thanon Maharat. Wchodzimy do jednej z restauracyjek znajdujących się w starym budynku przypominającym europejskie kamienice z XIX w. W środku, na ścianach przyglądamy się starym fotografiom ukazującym dawny Bangkok. Za chwilę zjemy nasz drugi posiłek w tajskim przybytku gastronomicznym. Pierwsza wizyta, w lokalu znajdującym się blisko naszego hotelu, zakończyła się katastrofą. Prowadzeni starą zasadą „wchodź tam, gdzie siedzą tubylcy”, przekroczyliśmy progi niepozornego baru, w którym zamówiliśmy kilka niedrogich potraw o pięknie brzmiących nazwach. Głównym składnikiem każdej z nich okazała się trawa cytrynowa. Szok kulinarny okazał się zbyt mocny. Tym razem mamy ze sobą na szczęście Tan, która dokładnie wyjaśnia, czego możemy spodziewać się po poszczególnych daniach. Zamówione zielone curry i kurczak z orzeszkami cashew okazują się wyśmienite. Obawa, że wszędzie podają żarcie równie paskudne, jak poprzedniego dnia, znika bez śladu. Julia na swoje obfite tosty również nie narzeka.

Do kolejnego etapu wycieczki udajemy się – dla odmiany – tuk tukiem. Masa tych trzykołowych pojazdów wozi ludzi na krótszych trasach, głównie między największymi atrakcjami turystycznymi Ratanakosin – historycznego centrum Bangkoku. BangkokPojazdy to niby niewielkie, ale na tylnej kanapie mieścimy się w czwórkę. Docieramy w okolice wejścia na teren Wielkiego Pałacu. Śmierć siostry króla i jej tymczasowy spoczynek w jednej z tutejszych świątyń spowodowały, że przed wejściem zgromadziła się nieprzebrana masa ludzi, w większości Tajów. Widzimy grupy uczniów, pielęgniarek, emerytów, żołnierzy. Wszyscy ubrani odświętnie czekają na swą kolej, by móc przestąpić progi Wielkiego Pałacu i znaleźć się choć na chwilę w pobliżu umiłowanej księżniczki. Zagraniczni turyście nie mają do niej dostępu. Ogrom i piękno kompleksu pałacowego są trudne do przekazania. Nigdy nie byliśmy miłośnikami obiektów architektonicznych, w tym jednak wypadku stwierdzamy bez żadnego wątpienia, że jest to miejsce niepowtarzalne. Kunszt, z jakim stworzono drobne detale zdobiące każdy niemal skrawek świątyń i pałaców nie ma swego odpowiednika w niczym, co do tej pory widzieliśmy. Nie zwracając uwagi na panujący tu wielki gwar i tłok, podążamy wyznaczoną ścieżką i nasiąkamy kapiącym zewsząd złotem.

Wizyta w Wielkim Pałacu jest wyczerpująca, więc kolejna atrakcja dnia, rejs łodzią długorufową po rzece Chao Praya i jej odnogach, pozwala nam odpocząć od skwaru i tłumu turystów. Julia momentalnie zasypia, a my przyglądamy się mijanym domkom na palach, nadbrzeżnym świątyniom i zastanawiamy się, jak żyje się w ciągłej wilgoci i hałasie silników przepływających bez przerwy łodzi? Do hotelu wracamy koleją Sky Train. Dzięki ułożeniu jej linii na wysokich słupach, wagony unoszą się nad ulicami, omijając wszelkie korki. Klimatyzowane wnętrze daje ukojenie od gorąca panującego na zewnątrz, choć trafiamy na czas powrotu Tajów do domów, więc jest dość tłoczno. Wysiadamy na stacji koło Pomnika Zwycięstwa upamiętniającego krótką, acz zwycięską wojnę z Francją w 1941 r. Jeszcze kilka minut spaceru i jesteśmy w hotelu.

Zwiedzanie w wersji light.

Ponieważ kupując bilet wstępu do Wielkiego Pałacu otrzymaliśmy jednocześnie wejściówki do znajdującego się w innej części Bangkoku pałacu Vinanmek, część następnego dnia postanawiamy spędzić właśnie tam. Jest to największy na świecie kompleks budynków wykonanych z drewna tekowego. BangkokJego historia jest o wiele wieków krótsza, niż Wielkiego Pałacu, więc nie robi na nas aż takiego wrażenia, jak monumentalna budowla zwiedzana poprzedniego dnia. Nie żałujemy jednak decyzji, bo poszczególne budynki zaprojektowano w różnych stylach, a kunszt, z jakim wykonano drewniane elementy dekoracyjne budzi podziw nawet u takich ignorantów architektonicznych, jak my. Zwiedzanie głównego budynku, czyli Vinanmek Mansion, jest atrakcją samą w sobie, bo dołączyć trzeba do którejś z grup prowadzonych przez przewodnika, niekoniecznie angielskojęzycznej. My ruszamy jako ogonek wycieczki z Chin, wprowadzając jej członków w radosny nastrój, zwłaszcza, gdy przyznajemy, że chińskiego nie znamy ni w ząb. Po obowiązkowym pozbyciu się obuwia podążamy za przewodnikiem, który długimi korytarzami oprowadza nas po nowożytnym pałacu letnim króla Tajlandii. Mijamy poszczególne komnaty, w których obejrzeć można ogromną kolekcję mebli, strojów, porcelany i innych przedmiotów używanych przez królewską rodzinę podczas bytności w pałacu. Wiszące na ścianach zdjęcia z XIX i XX w. pokazują, jak wyglądało życie przodków Bhumibola Adulyadeja. Zdjęcia robimy dopiero po wyjściu z budynku, bo wewnątrz jest to zabronione. Przy okazji, słyszymy znajome „dzień dobry” z nie mniej znajomym akcentem w ani mru-mrowym stylu „nasz klient, nasz pan”. Odwracamy się i widzimy Chińczyka, który rozpoznał naszą mowę i całkiem dobrą polszczyzną mówi nam, że nauczył się jej tylko poprzez rozmowy z Polakami, z którymi handluje. Po krótkiej, acz uroczej pogawędce żegnamy się, ale już po chwili spotyka nas kolejna niespodzianka. Oto na trawniku obok strumyka wygrzewa się w słońcu sporych rozmiarów waran. Nazwanie go maskotką pałacową byłoby chyba przesadą, ale bez wątpienia jest on tam sporą atrakcją.

Po zwiedzeniu kilku innych budynków kompleksu pałacowego, w których urządzono wystawy rękodzieła, jedwabnych strojów, itp., ruszamy do centrum, z mocnym postanowieniem poszalenia w sklepach. Z taksówki wysiadamy w pobliżu wielkiego Siam Paragon i sąsiadujących z nim kilku innych centrów handlowych. Niestety, wizyta okazuje się męcząca i bezowocna. Po pokonaniu kilometrów korytarzy i zapoznaniu się z setkami etykiet stwierdzamy, że nie ma tam nic atrakcyjnego na tyle, by targać to do kraju. Dopiero potem dowiadujemy się, że po okazyjne zakupy trzeba się udać gdzie indziej...   

W drodze powrotnej z zakupów odpoczywamy w znajdującym się blisko naszego hotelu „Parku pokoju”. Ten nierozległy skrawek zieleni upodobali sobie miłośnicy joggingu i kolektywnego aerobiku. Na położonym centralnie placu, w rytm komend ruszającej się dynamicznie instruktorki z mikrofonem, ćwiczy kilkaset osób, w wieku od kilku do niemal stu lat. Naszą rodzinę reprezentuje Julia, która wykonując gwiazdy i szpagaty przedstawia swój niezależny układ. Po zmroku, park prezentuje swą kolejną atrakcję – po środku tutejszego stawu umieszczono zestaw fontann, które w rytm sączącej się z głośników muzyki wystrzeliwują w niebo podświetlaną kolorowymi reflektorami wodę. Jej szum i barwy wyciszają nas. To dobrze, bo nazajutrz czeka nas przeprawa na południe Tajlandii, więc musimy dobrze wypocząć.

Czas ruszyć dalej.

Jedziemy na lotnisko Don Muang. Aż trudno uwierzyć, że ten wyposażony w ciasną i odpychającą w swej nijakości halę odlotów obiekt był jeszcze do niedawna centralnym lotniskiem Bangkoku. Nasza obecność tu została wymuszona przez wielką grupę Chińczyków. Nieświadomi niewygód, jakich nam przyparzają, zajęli cały samolot, którym mieliśmy lecieć na południe z lotniska Suvarnabhumi. Wolne miejsca są tylko w maszynie startującej ze starego. To, że nasz pobyt w Tajlandii przypada w czasie chińskiego Nowego Roku widać wyraźnie w ogonku do odprawy. Pasażerowie z Europy, Australii i Ameryki są w zdecydowanej mniejszości.

Po półtoragodzinnym locie jesteśmy już na wyspie Phuket. Ten najbardziej chyba znany turystyczny magnes Tajlandii nie jest jednak ostatecznym celem naszej podróży. Po wyjściu z hali przylotów spotykamy czekający na nas mikrobus z hotelu Bayfront. Jedziemy 80 km na północ, do Khao Lak. 

Warto wiedzieć (2008)

Wizy. Polacy udający się do Tajlandii muszą mieć wizę. Przy pobycie nie dłuższym, niż 15 dni można ją uzyskać na lotnisku w Tajlandii. Pobyt dłuższy wymaga wcześniejszego udania się do ambasady Tajlandii w Warszawie. 

Pieniądze. Walutą Tajlandii jest baht (THB, 1 EUR = ok. 45 THB).

Dojazd. Ilość możliwości dostania się do Tajlandii jest ogromna. Wyloty z Polski (z przesiadką lub dwoma w portach zagranicznych) oferują, np. Thai Airways, Singapore Airlines, Lufthansa, Swiss, Finnair, Aerofłot, Aerosvit, Emirates, Qatar Airlines, KLM i wiele innych. Poza tym, wiele linii obsługujących biura podróży, głównie niemieckie, oferuje przeloty bezpośrednio na Phuket, czy Koh Samui. Rozpiętość cenowa jest również bardzo duża. W okresach poza głównym sezonem bilet do Bangkoku kupić można nawet za mniej, niż 2.000 zł. W szczycie sezonu za korzystną uznać trzeba ofertę za 2.500 – 3.000 zł., choć decydując się na wylot, np. z Niemiec, „ustrzelić” można jakąś atrakcyjniejszą promocję. My zdecydowaliśmy się na lot liniami Thai Airways. Za połączenie w obie strony na trasie Gdańsk-Monachium-Bangkok-Phuket zapłaciliśmy 3.000 zł. za os. dorosłą i 2.200 zł. za dziecko.

Zakwaterowanie. Bangkok żyje z turystów. Widać to na każdym kroku. Liczba hoteli jest nie do ogarnięcia, więc wybór jest bardzo trudny. Z ofertą hotelową zapoznać się można na wielu stronach, np. www.sawadee.com, www.asiarooms.com, czy www.directrooms.com. W naszej ocenie najlepszy stosunek jakości do ceny zaprezentowało niemieckie TUI, w którego ofercie znajdował się hotel Century Park. Za 3 noce w tym czterogwiazdkowcu zapłaciliśmy łącznie 165 Euro (pokój dwuosobowy z dostawką + śniadania). Jest on położony co prawda nieco poza centrum miasta, ale do stacji Sky Train jest niecałe 10 minut spacerkiem.

Gastronomia. Gdybyście nocowali w Century Park, zdecydowanie odradzamy punkty gastronomiczne w bezpośrednim jego sąsiedztwie. Zdecydowanie lepiej udać się na piechotę w kierunku stacji Victory Monument. Po drodze znajdziecie kilka niedużych restauracyjek z pysznym i niedrogim jedzeniem. Poza tym, miejsca najbardziej uczęszczane, to jedna wielka jadłodajnia. Niezapomnianym przeżyciem jest ponoć kolacja na pokładzie jednej z barek-restauracji pływających po rzece Chao Praya.

Transport. Najtańszym środkiem komunikacji są tuk-tuki, ale korzystać z nich warto tylko na krótkich trasach, bo ich otwarte kabiny nie chronią przed upałem i spalinami. Przy dłuższych trasach, zwłaszcza poza centrum miasta, najlepszym rozwiązaniem są taksówki, których koszt – w porównaniu z warunkami polskimi – jest bardzo umiarkowany (np. ok. 30 - 40 minut jazdy z hotelu w hotelu w centrum miasta do starego lotniska Don Muang to wydatek ok. 400 THB). Popularną, zwłaszcza wśród obcokrajowców, formą transportu jest rozrastający się Sky Train. Jeśli można nim dotrzeć do określonego miejsca, warto z niego skorzystać, gdyż pozwala na ominięcie korków w dość komfortowych (poza godzinami szczytu) warunkach. W Bangkoku funkcjonuje również dość rozległa sieć autobusów, ale z tych nie korzystaliśmy.

Lotnisko Suvarnabhumi. W drodze powrotnej do Europy (o ile lecieć będziecie z Bangkoku), warto przybyć na lotnisko z dużym wyprzedzeniem, gdyż kolejki do odprawy paszportowej potrafią być bardzo długie i można w nich spędzić ładnych kilkadziesiąt minut.

W Internecie:

a)            http://www.tourismthailand.org/ - strona Urzędu ds. Turystyki Tajlandii,

b)            http://www.izthai.com/ - strona internetowa przewodniczki Tan,

c)             http://www.vimanmek.com/exhibit/ - oficjalna strona Pałacu Vinanmek,

d)            http://www.bts.co.th/en/index.asp - strona operatora kolejki Sky Train,

i wiele innych...

Tu znajduje się cz. II relacji.

A tu znajdują się nasze zdjęcia z wyjazdu. Zapraszamy!



Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne
Copyright © 2005 TropiKey
Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne
Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne Wyjazd na Mauritius Wyspy egzotyczne Podróże egzotyczne