TAJLANDIA 2008
Cz. II
Andamański błogostan ze skazą.
Zasady koloroterapii
mówią, że zieleń działa kojąco. W Khao Lak barwa ta dominuje. Zielone są nawet
tutejsze pająki. Dzięki temu, mimo ciążącego nad miejscowością piętna tsunami,
przybywający tu ludzie znajdują spokój w rzadko spotykanej dawce.
Tak to się zaczęło.
Khao Lak pozostawało
długo w cieniu słynnej sąsiadki – wyspy Phuket. Jeszcze 20 lat temu była to
tylko mała wioska rybacka zamieszkała przez kilkanaście rodzin utrzymujących
się z rybołówstwa i uprawy drzew kauczukowych. Znaczenie nazwy miejscowości
budzi spory. Jedni tłumaczą ją bardzo prosto, jako „góra Lak”, albo „nadmorska
góra”. Są też jednak tacy, którzy twierdzą, że Khao Lak, to „góra, która rzuca
klątwę”. Na kogo? Ponoć na ludzi z Takua Pa, którzy po dotarciu w to miejsce
muszą zawracać, by uniknąć potępienia. Legendy tej nie wystraszyli się
podróżnicy ze Skandynawii i Niemiec, którzy pojawili się tu na początku lat
90-tych ubiegłego wieku. Zauroczyły ich tutejsze widoki. Ciągnąca się
kilometrami złota wstęga szerokiej plaży, turkusowe wody Morza Andamańskiego i
zielona gęstwina tropikalnego lasu rosnącego na okolicznych wzgórzach, tworzą
wspaniałą kompozycję barw i kształtów. Z czasem do Khao Lak zaczęło przybywać
coraz więcej gości i w ciągu kilkunastu lat wyrosło tu mnóstwo pensjonatów i
hoteli. Khao Lak nie przepoczwarzyło się jednak w turystyczną maszkarę
pulsującą krzykliwymi neonami barów ze striptizem i dławiącą się balangującymi
całą noc turystami. Za sprawą lokalnego stowarzyszenia hotelarzy władze
samorządowe wprowadziły szereg ograniczeń zabezpieczających przed plagami
trawiącymi inne popularne kąpieliska w Tajlandii. Zabronione jest, m. in.
wystawianie leżaków hotelowych i parasoli na plażę, czy pływanie na skuterach
wodnych, a wszelkie obiekty hotelowe muszą być zaprojektowane tak, by
komponowały się z otaczającą przyrodą. Kręcące się wokół cichych restauracji i
barów życie wieczorne tej miejscowości nie ma nic wspólnego z rozpustną
atmosferą Pattayi, czy Patongu. W porównaniu do nich, Khao Lak jawi się niczym
duże gospodarstwo agroturystyczne. Nie ma tu nawet stacji benzynowej. Paliwa
sprzedawanego w butelkach po tanim whiskey wystarczy co najwyżej dla
użytkowników skuterów.
Bezsilność wobec żywiołu.
26 grudnia 2004 r.
życiodajne dotąd Morze Andamańskie zaatakowało część zachodniego wybrzeża
Tajlandii ogromną falą tsunami. Największe zniszczenia wyrządziła ona właśnie w
Khao Lak, które zostało zrównane z ziemią. Walące się budynki i napierające
masy wody pochłonęły największą w Tajlandii liczbę ofiar. Szacuje się, że
zginęło tam ok. 10.000 osób, w tym wielu
zagranicznych turystów. Wspominając ten dzień, miejscowy przewodnik Nai jest
rozemocjonowany – Byliśmy wtedy niedaleko od Koh Kho Khao, małej wyspy na
północ od Khao Lak. Najpierw powierzchnia morza stała się gładka, jak tafla
jeziora. Wzburzały ją skaczące dookoła ryby, które zachowywały się tak, jakby
chciały gdzieś uciec. Potem morze zaczęło się gwałtownie cofać, a na horyzoncie
zobaczyliśmy ciemną, zbliżającą się do nas linię. Nie mieliśmy pojęcia, co się
dzieje, ale czuliśmy, że trzeba uciekać. Zanim dotarliśmy do wyspy dopadła nas
ogromna fala, która wywróciła łódź. – Nai zamyśla się na chwilę i ciągnie
dalej. – Turystki ze Szwecji nie udało się nam odnaleźć. Na odciętym od świata
Koh Kho Khao spędziliśmy kilka dni. Po ewakuacji pół roku przebywałem u
przyjaciół na północy Tajlandii, gdzie dochodziłem do siebie.
Wydawać się mogło,
że tragedia przekreśli na zawsze szanse tego miejsca na popularność u przybyszy
z zagranicy. Drogi, hotele i restauracje zostały zniszczone, a traumatyczne
przeżycia budziły trwogę. Stało się jednak inaczej. Zaprocentowała świetna
marka, jaką miejscowość zdążyła wyrobić sobie wcześniej. Już w 2005 r. pierwsi
hotelarze rozpoczęli odbudowę swych obiektów. Przykładem może być hotel
Bayfront. Pomimo ogromu poniesionych strat i tragicznych doświadczeń, jego
właściciel Thawat Niranatwarodom, w ciągu niespełna roku wybudował nowe wille
plażowe i bungalowy, które zaczęły przyjmować powracających w to miejsce gości.
Obecnie odbudowana już jest zdecydowana większość bazy turystycznej, a liczba
przyjezdnych osiągnęła poziom ze szczytowego okresu poprzedzającego katastrofę.
Mimo to, wciąż mało kto odważy się nadać Khao Lak miano kurortu. Ustawione co
kilkaset metrów tablice wskazujące drogę ewakuacji i punkty zborne, dźwiękowy
system ostrzegania przed żywiołem, ukryte wśród roślinności kikuty budynków
zniszczonych przez fale i wspomnienie o ofiarach wciąż zmuszają niektórych do
wsłuchiwania się w dźwięk fal uderzających o brzeg. A nóż pojawi się jakieś
odstępstwo od rytmu?
Wyprawa na rafę koralową.
Khao Lak jest bramą
do atrakcji prowincji Phang Nga. Można się stąd udać do zatoki Ao Phang Nga,
parku narodowego Khao Sok, albo na wyspy Similan i Surin. Bliskość tych
ostatnich spowodowała, że w Khao Lak działa kilkanaście centrów nurkowych.
Dzięki sięgającej kilkudziesięciu metrów widoczności, w tamtejszych wodach
panują wyśmienite warunki do nurkowania i snorklingu. W każdym z biur
turystycznych wykupić można udział w trzydniowym rejsie wokół Similanów,
archipelagu Surin, a nawet wysp u wybrzeży Birmy. Zabierające
ok. 20 – 30
pasażerów statki zmieniają codziennie swe położenie, dzięki
czemu w trakcie
jednego rejsu zobaczyć można, jak zróżnicowane i bogate jest
tamtejsze życie podwodne. Osoby preferujące noclegi na lądzie,
mogą wynająć namioty albo mniej lub
bardziej komfortowe chatki dostępne na niektórych wyspach.
Istnieje również
możliwość odwiedzenia każdego z archipelagów w ramach wycieczek
jednodniowych,
ale jest to sposób najmniej efektywny. Licząc od wyjścia z
hotelu, transfer
trwa co najmniej 2 godziny w każdą stronę, więc po dotarciu na miejsce
pozostaje naprawdę niewiele czasu na rozkoszowanie się tamtejszymi
urokami. A
jest co oglądać. Spacerując po należących do archipelagu
Similanów wyspach nr 4
(Koh Miang) i 8 (Koh Similan) docieramy do granitowych szczytów,
z których
rozpościerają się wspaniałe panoramy z białymi plażami i lazurowym
morzem w
rolach głównych. W tamtejszych lasach żyje kilka gatunków
jaszczurek, wiewiórek
i żab, a bliżej brzegu kraby włochate. Gdy zadzieramy do góry
głowy, widzimy
zwisające z gałęzi setki nietoperzy. Żyje tu aż 16 gatunków tych
fruwających
ssaków. Pod wodą, oprócz wszelakiej maści i
kształtów ryb krążących wokół
twardych i miękkich koralowców, spotkać można zwabione resztkami
arbuza żółwie
morskie, a nawet delfiny butlonose. Nurkowie pragnący zetknąć się z
rekinami
wielorybimi powinni udać się w okolice Richelieu Rock. Jest to jedno z
tych
nielicznych miejsc na świecie, które te wielkie ryby upodobały
sobie
najbardziej. Równie często przypływają tu manty. W płytkich
wodach wokół wysp
Surin największą uwagę przykuwają same koralowce, których
rozmaite gatunki
pokrywają wielkie połacie dna. Opisy większości z nich znaleźć można na
kolorowych tablicach w niepozornym budynku biura parku narodowego.
Roger Moore już tu był.
Rozciągająca się na obszarze 400 km2 zatoka Ao
Phang Nga to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Tajlandii. Wystające
z wody wapienne góry prezentują się majestatycznie. Patrząc na nie, wyobrażamy
sobie różne postaci i przedmioty. Skała wyglądająca z jednej strony, jak pudel,
z innej przypomina słonia, a góra-ryba, po zbliżeniu się do niej przeobraża się
w czajnik. Najsłynniejsza z gór, to wyspa Jamesa Bonda (Koh Tapu) – żelazny
punkt programu zwiedzania każdej osoby przybywającej na południe Tajlandii.
Trafiając tu w okresie od grudnia do marca, poczuć się można, niczym u podnóża
wieży Eiffla, albo na Krupówkach. Wrażenie to spotęgowane jest wielokrotnie w
czasie chińskiego Nowego Roku. Z tłumami trzeba się pogodzić. Być bowiem w
prowincji Phang Nga i nie zobaczyć kryjówki Scaramangi – czarnego charakteru w
„Człowieku ze złotym pistoletem” – to tak, jakby odwiedzić Rzym bez zerknięcia
na fontannę di Trevi, w której Anita Ekberg kąpała się w filmie „La Dolce Vita”.
Wsiadamy na naszą łódź długorufową i oddalamy się w
kierunku Talu Nok – jednej z wielu skalnych wysepek, których wapienne ściany
erozja przekształciła w płaskorzeźby. Płynąc kajakiem wzdłuż jej brzegów
oglądamy niezwykłe obrazy utworzone w kamieniu przez tysiące lat oddziaływania
wody i wiatru. Wpływamy do wnętrza wyspy, by przyjrzeć się z bliska
porastającemu je lasowi namorzynowemu. Pierwszoplanową rolę odgrywają tu
dziesiątki poskoczków mułowych. Wbrew pozorom, te niewielkie, snujące się po
mule stworzenia to nie płazy, lecz ryby, które na przekór swej naturze, sporą
część życia spędzają na lądzie.
Opuszczamy Talu Nok i kierujemy się na Koh Panyi. Jest to
wyspa zamieszkana przez liczną społeczność muzułmańską, początki której dali
przybysze z terenów obecnej Malezji. Zlokalizowane częściowo na wyspie, a
częściowo na palach wbitych w morskie dno rozległe miasteczko pełni funkcję
punktu gastronomiczno-wypoczynkowego dla turystów odwiedzających zatokę. W
sezonie przybijają tu codziennie dziesiątki statków i łodzi, których
pasażerowie po zjedzeniu posiłku w jednej z restauracji, przenoszą się do
plątaniny wąskich kładek i pomostów. Mieszkańcy mają tu meczet z malutkim
cmentarzem, szkołę, boisko, sklepy i anteny satelitarne. Jednak dominująca
wokół natura zdaje się tylko czyhać, by przy najbliższej okazji pochłonąć ten
dziwaczny twór urbanistyczny.
Na stały ląd wracamy jednym z klongów, czyli długim i
wąskim kanałem przecinającym gęsty las namorzynowy. Na chwilę zbaczamy z
głównej trasy, by wpłynąć na terytorium makaków. Przepływamy pod wielką ścianą
skalną, w której natura wyżłobiła przepust ozdobiony zwisającymi z sufitu
wapiennymi „zębami”. Po drugiej stronie czeka na nas zielona plątanina gałęzi i
lian. Urocze stado małp urządziło tu sobie właśnie zabawę w berka. Nie
nadużywamy ich praw do tej enklawy i wkrótce odpływamy.
Śpiewająca dżungla.
Utworzony w 1980 r. park narodowy Khao Sok to gratka dla
miłośników dzikiej przyrody. Porośnięty jednym z najstarszych na świecie lasów
deszczowych obszar o powierzchni 739 km2 jest siedliskiem gibonów,
tapirów, słoni, jeleni szczekających, a nawet tygrysów i panter. Oprócz nich, w
bujnej roślinności pokrywającej wapienne góry i doliny żyje wiele gatunków
owadów, ptaków, gadów i płazów. Goście parku mogą napotkać nawet na olbrzymią
raflezję (Bua Phut), której czerwony kwiat osiąga w obwodzie do 100 cm. Z Khao Lak dociera
się do parku w ok. półtorej godziny. Większość szlaków turystycznych zaczyna
się w pobliżu budynku jego dyrekcji. Ruszyć stąd można na trekking na grzbiecie
słonia, pieszą wędrówkę, albo spływ tratwą bambusową lub kajakiem. Najlepszym
rozwiązaniem jest pozostać na terenie parku przez 2 lub 3 noce. Nie dość, że
samo nocowanie w namiocie rozstawionym w dżungli, albo w szałasie zbudowanym
wysoko na drzewie jest atrakcją samą w sobie, to tylko taka wycieczka daje
szansę na poznanie parku w sposób bardziej dogłębny. Dotarcie w ramach
jednodniowego wypadu zarówno do jeziora Cheow Larn, wodospadów Ton Kloi, Bang Leap
Nam, czy Tharn Sawan albo jaskini Nam Talu nie jest możliwe. Nocując na miejscu
można wsłuchać się w niepowtarzalne dźwięki, jakie po zmroku wydobywają się z
dżungli. Rano trzeba być gotowym na wczesną pobudkę przy wtórze nawoływań
gibonów. Natura potrafi zaskoczyć również w samym Khao Lak. Co wieczór słuchamy
koncertów tajemniczego zwierzęcia, które głośnym altem śpiewa jednostajną
mantrę „ge-koooo, ge-koooo”. Obsługa hotelu twierdzi, że to jeden z tutejszych
gatunków jaszczurki. W prawdziwy podziw wprawia nas natomiast pewien owad,
który potrafi wydać z siebie dźwięk o brzmieniu, częstotliwości i sile
porównywalnych z alarmem samochodowym. Gdy
koncert daje chór tych stworzeń, pomyśleć można, że to ostrzeżenie przed
tsunami.
Odwzajemnione uczucia
Siedzimy w jednej z
tutejszych rodzinnych restauracyjek. Za chwilę spałaszujemy porcję pysznego
curry. Tym razem będzie zielone, średnio ostre. Czerwone okazało się zbyt dużym
wyzwaniem dla naszych podniebień. Po doświadczeniu jego smaku, obowiązkową
formułką w naszych kontaktach z kelnerami stało się „not spicy, please”. Na
wszelki wypadek używamy tej formułki przy każdym niemal zamówieniu.
Przyniesione przez najstarszą z córek właściciela danie wygląda prosto, niemal
prozaicznie. Ot, kawałki kurczaka w ceramicznej misce wypełnionej zielonym
płynem i warzywami, a obok talerzyk z ryżem. Smak potrawy jest jednak wykwintny
i intensywny. Takie samo jest całe Khao Lak. Z pozoru senne, ledwie widoczne w
gęstwinie szmaragdowej dżungli, w rzeczywistości kojące promieniującym zewsząd
spokojem i wprawiające w pozytywny nastrój. Ta miejscowość jest, jak dobra
stacja radiowa, której walory doceniają tylko koneserzy. Szanuje i zaspokaja
nieprzeciętne potrzeby swych gości, a oni na długo przywiązują się do swego
ulubionego miejsca. Mimo jego skazy.
Warto
wiedzieć (2008)
Dojazd. Do Khao Lak najszybciej dostać się można z
oddalonego o ok. 80 km
lotniska na wyspie Phuket, które ma gęstą sieć połączeń z wieloma lotniskami na
świecie. Transfer taksówką lub busem hotelowym kosztuje ok. 1500 THB, a
autobusem ok. 90 THB. Można tam również dojechać autobusami turystycznymi, np.
z Bangkoku (ok. 10 godzin jazdy).
Zakwaterowanie.
Oferta hotelowa jest bardzo bogata. Nocować można zarówno w skromnych
pensjonatach i hotelikach (od ok. 200 THB za noc), średniej klasy hotelach (od
ok. 1.000 THB za noc), jak i w luksusowych obiektach należących do
międzynarodowych sieci (od 5.000 do 20.000 THB za noc). Niezależnie od wyboru,
możemy liczyć na wysoki standard obsługi. W przypadku podróży indywidualnej,
rezerwacji dokonać można na azjatyckich portalach hotelowych, takich jak www.sawadee.com, www.asiarooms.com, czy www.directrooms.com, jak również na
oferujących bardzo dobre stawki stronach biur niemieckich, np. www.ferien.de.
Zakupy. W
miasteczku jest kilka sklepów spożywczych, w tym należące do sieci „7eleven”.
Głównym punktem zaopatrzenia jest „Nang Tong Supermarket”. Dużą popularnością
cieszą się usługi tutejszych krawców. Jak w całej Tajlandii, tak i tu, przy
głównej ulicy swe stragany mają sprzedawcy podrabianej odzieży, galanterii i
zegarków. W poszukiwaniu naprawdę atrakcyjnych cen lepiej jednak udać się do
Bangkoku.
Gastronomia.
Jedzenie w restauracjach jest tanie i różnorodne. Oprócz potraw kuchni
tajskiej, skosztować można tu dań hinduskich, chińskich i europejskich. Za
dwudaniowy obiad dla dwóch osób trzeba zapłacić od 350 THB w górę.
Transport. W
Khao Lak jedyną formą komunikacji publicznej są taksówki. W porównaniu do
Bangkoku, są one dość drogie. Za kilkuminutową jazdę z hotelu do centrum
miejscowości płaci się ok. 100 THB. Dobrą alternatywą jest wypożyczenie skutera
za ok. 250 THB za dobę.
W Internecie:
a) http://www.khaolaklovers.com – angielskojęzyczna strona informacyjna,
b) http://www.tripadvisor.com/ShowForum-g297914-i10908-Khao_Lak.html
- forum
angielskojęzyczne,
c) http://www.khaolakforum.de/ - forum
niemieckojęzyczne,
d) http://www.dnp.go.th/index_eng.asp
- oficjalna strona zarządu
parków narodowych Tajlandii,
e) www.radarheinrich.de – zdjęcia, filmy i
relacje dotyczące ataku tsunami w 2004 r.
Tu znajduje się cz. I relacji.
A tu
znajdują się nasze zdjęcia z wyjazdu. Zapraszamy!
|
|